Samarkanda! Orient! Dookoła meczety, medresy i muzułmańskie mauzolea, a także socjalistyczne budowle i skromne gliniane domostwa. Ten miszmasz ma swój niepowtarzalny urok, choć z drugiej strony tą 300-tysieczna metropolię nie sposób nazwać klimatyczną. Chyba, że ma się na myśli duszne spaliny wydobywające się z tysięcy marszrutek marki daewoo damas krążących po ulicach.
Jest jeszcze przed sezonem, więc w zabytkach nie ma tłoku. Spotykamy zaledwie kilka autokarów z wycieczkami z Francji i Niemiec, a także z Uzbekami. Dzięki przedsezonowemu luzowi można nawet negocjować ceny wstępów do niektórych zabytków. Mimo to i tak uważamy, ze jest zbyt drogo. Wejście na cukierkowo słodki Registan kosztuje 7000 sum plus 3000 sum za możliwość fotografowania. W sumie ok. 20 zł za wstęp na niewielki placyk otoczony medresami, które znacznie lepiej wyglądają z darmowego tarasu widokowego. Co ciekawe, wieczorem Registan jest juz bezpłatny, z czego skwapliwie korzystamy. Dużo gorzej jest przy meczecie Bibi Chanim - tu z zewnątrz niewiele widać, a nie chcemy wydawać 4500 sum za wstęp, wiec zadowalamy się bazarem tuz obok. Niestety, tu również jest dość drogo. Dla mnie największym rozczarowaniem jest remont obserwatorium Uług Bega. Byłem gotów dać każde pieniądze, by zobaczyć resztki XV-wiecznego sekstantu o średnicy 40 metrów, ale stojący przed wejściem milicjanci ostudzili mój zapał. Remont ma się skończyć w połowie maja. Dla mnie najciekawsza częścią miasta była stara dzielnica w której zgubiliśmy się po drodze do Bibi Chanim. Wąskie, zaniedbane uliczki kontrastowały z zadbanymi dziedzińcami domostw widocznymi przez uchylone bramy. Gliniane, wysokie mury dawały cień w zastępstwie drzew, ale jednocześnie zakrywały widok i utrudniały orientację. Przy uliczkach krzyżujących się pod wszelkimi możliwymi kątami, zgubienie się było czymś oczywistym i jednocześnie bardzo przyjemnym.
Do Samarkandy przyjechaliśmy w ulewnym deszczu. Taksówkarz łady polecił nam hotel za 8000 sum, ale na miejscu okazało się, ze jest to cena dla tubylców. Od turystów chcieli 15 USD. Nocleg znaleźliśmy przypadkowo u Miszy - innego taksówkarza. Zaoferował nam, że swoim tico zabierze nas do domu swojej rodziny. Musieliśmy jechać na dwie tury. na miejscu okazało się, ze trafiliśmy do bogatego domu. Z zewnątrz nie wyróżniał się niczym szczególnym, wewnątrz pysznił się równymi płytkami pod arkadami, rzymskim patio przeznaczonym na ogródek i ogromnymi, niedawno malowanymi pokojami. Żeby postawić taki dom, ojciec Miszy przez 7 lat pracowali w Korei. Dostaliśmy pokój w którym nocować mogłoby ze 20 osób. Był ozdobiony dywanami, wyposażony w niski stół z matami do siedzenia, wygodną sofę i fotel oraz kominek na gaz. Ten ostatni bardzo się przydał, bo noce bywają jeszcze chłodne. Metr sześc. gazu kosztuje tu ok. 10 groszy. Na kolację poczęstowano nas szurpą - dobrze przyprawioną gulaszową zupą ze wszystkiego. Za dwa noclegi i wyżywienie zapłaciliśmy 15000 sum.