Do metropolii wjeżdża się na długo przed końcową stacją. Z początku mija się skromne dacze i gospodarstwa tonące w zieleni ogródków, które wyglądają jak dziesiątki innych małych miasteczek mijanych po drodze. Potem jest coraz mniej zieleni, a więcej cegły, betonu i asfaltu. Pojawiają się blokowiska – niektóre stare i zapuszczone, inne wyglądające jakby wybudowano je przed chwilą. Pną się coraz wyżej i coraz bardziej przytłaczają krajobraz. Na szerokich ulicach widać coraz więcej starych autobusów i nowych samochodów. W oddali między blokami przesuwa się charakterystyczna sylwetka Uniwersytetu Moskiewskiego i przez chwilę można odnieść wrażenie, że jest się w Warszawie. Potem nagle znikają bloki, a ich miejsce zajmują przemysłowe zabudowania i dwa wysokie kominy elektrowni. Pociąg zatrzymuje się. Po wyjściu na niewiarygodnie długi peron można przeczytać nazwę: Moskwa Kijewskaja.
Za niecałe sześć godzin odjeżdżał nasz pociąg do Irkucka, więc na zwiedzanie nie mieliśmy czasu. Wystarczyło go, żeby przejechać na dworzec jarosławski, zostawić plecaki w przechowalni i zrobić błyskawiczny kurs na Plac Czerwony i z powrotem. Zdecydowanie za mało, by poczuć atmosferę miasta i wyrobić sobie zdanie na jego temat. Po drodze rzuciło mi się w oczy kilka rzeczy:
1. Metro, a właściwie jego stacje. Oszałamiają bogactwem, zdobieniami i nachalną propagandą komunizmu. Gdy stałem zadzierając głowę, by spojrzeć na mozaikę Lenina na suficie, czułem się jak w jakimś surrealistycznym muzeum. Uczucie było tym bardziej dziwne, bo reszta czekających na stacji pasażerów nie zwracała żadnej uwagi na „eksponaty”.
2. Szerokość ulic na powierzchni i ruch na nich. Wydawałoby się, że osiem pasów w jedną stronę powinno wystarczyć, ale i tak tworzyły się korki. A w korkach stały głównie ekskluzywne marki. Stare łady stanowiły margines i zdecydowanie kłóciły się z otoczeniem.
3. Niesamowita drożyzna w ekskluzywnych butikach w GUM-ie. Ceny były znacznie wyższe niż w innych europejskich stolicach. Ciekawe jak często zaglądają tu klienci. My byliśmy koło południa i było pusto. Miłą niespodzianką był kantor oferujący lepszy kurs niż kantory przy dworcu.
Krótki pobyt w Moskwie pozostawił u mnie wielki niedosyt. Bez wątpliwości jest to miasto, do którego warto przyjechać na kilka dni. Trzeba tylko mieć małą fortunę na noclegi, wyżywienie i wstępy do zabytków.