- A wy ad kuda?
- Z Polszy.
- A na chuj prijechali?
Niełatwo opisać cel wyprawy polegającej głównie na włóczeniu się po okolicy najgłębszego jeziora świata. Zwłaszcza, gdy pierwszy kontakt z językiem miało się ledwo tydzień wcześniej i nie jest się pewnym, czy właściwie zrozumiało się pytanie, a ubrany w wojskową koszulę rozmówca patrzy wzrokiem domagającym się odpowiedzi w trybie natychmiastowym. Spróbowałem pantomimy wspomaganej pojedynczymi rosyjskimi słowami i licznymi polskimi archaizmami wygłaszanymi ze wschodnim zaśpiewem. O dziwo, cytaty z „Bogurodzicy”, „Trenów” i „Żywotu człowieka poćciwego” chyba zadziałały, bo ostre rysy mojego rozmówcy nieco złagodniały, a ozdobione fałdą mongolską oczy spojrzały jakby przyjaźniej:
- Da, u nas krasiwo. A ty znajesz gdie prijechał?
Tu przydały się wykłady z geografii regionalnej i godziny spędzone na lekturze opisującej region wschodniej Syberii:
- Buriacja.
Dalej już poszło gładko.
Byliśmy w centrum Mondów, małej, choć rozległej wioski u podnóża Sajanu Wschodniego. Obok był sklep, pomnik Armii Czerwonej, ruiny tartaku i zbiorowisko drewnianych chat z ozdobnymi okiennicami. Był też most na Irkucie i droga wiodąca w górę doliny. Po ulicach wałęsały się krowy. Wokół wznosiły się malownicze góry. Część grupy szukała posterunku OVIR, by załatwić rejestrację, reszta pilnowała bagaży. Oprócz nas nie było innych turystów, choć Mondy są głównym punktem wypadowym w Sajan Wschodni.
Człowiek w wojskowej koszuli najwyraźniej był przyzwyczajony do towarzystwa obcokrajowców. Obejrzał dokładnie nasze plecaki, pochwalił palnik z gotującą się właśnie herbatą i w końcu poprosił o papierosa. Zaraz też zaczął opowiadać o swojej młodości. Był na służbie wojskowej w Dreźnie i zapamiętał Polskę z pociągowego wagonu. Polska, jak twierdził, jest brzydka. Płaska i brzydka. Nie to, co tutaj. Koniecznie chciał wiedzieć czy idziemy w góry, na Munku Sardyk. Od razu dodał, że na szczyt i tak nie wejdziemy, bo jest to góra nie do zdobycia. Podzielił się też swoimi górskimi doświadczeniami i doradził jak uniknąć skalnych lawin (pilnie nasłuchiwać), jak szybko wydostać się z rzeki (najlepiej nie wpadać) i jak zachować się przy spotkaniu z niedźwiedziem (stać nieruchomo i się modlić, może nie zaatakuje). Potem wziął jeszcze parę papierosów i poszedł.
Wrócił parę minut później z dwoma kolegami. Oczywiście poprosili o papierosy. Dostali tylko przewodnik po rejonie Bajkału. Było w nim parę zdjęć z Mondów, które wywołały prawdziwą sensację. Komentowanie, ustalanie czyje domy zostały uwiecznione i kiedy zdjęcia były robione zajęło im dłuższą chwilę przerywaną upewnianiem się czy na pewno nie mamy już papierosów. A może mamy wódkę? Albo zbędną kasę? Dali nam spokój dopiero po wspólnym zdjęciu.
Zapadał zmrok, więc postanowiliśmy rozbić namioty na brzegu rzeki. Jednak nie było nam dane tego zrobić. Przeszkodziła nam demoniczna kobieta, która pojawiła się jakby znikąd, dała nam do zrozumienia, że wybrane przez nas miejsce wkrótce będzie zalane wodą, a następnie kategorycznie nakazała iść za sobą do jej domu. Tam łaskawie wskazała nam miejsce pod namioty (pośród krowich placków), a sama zniknęła w chacie. Rano przed namiotami znaleźliśmy wiaderko świeżego mleka. Naszej gospodyni już nie spotkaliśmy; sąsiedzi powiedzieli nam, że poszła na zakupy, ale nie widzieliśmy jej po drodze do sklepu. Mogliśmy odwdzięczyć się tylko podarunkiem zostawionym pod drzwiami, choć chcieliśmy osobiście podziękować za uratowanie nam skóry. W nocy padał deszcz i rzeka wezbrała zalewając nasze miejsce na biwak.