Rustama poznaliśmy w Chiwie. Zapraszał nas do siebie, podał numer telefonu do żony, więc postanowiliśmy skorzystać. Przez telefon na hasło "turisty z Polszy" usłyszeliśmy okrzyk radości i dostaliśmy kolejny numer telefonu. Zadzwoniliśmy i po pół godzinie z dworca w Andidżanie odebrał nas Ojbeg - syn Rustama.
Rustam buduje dom. Dwupiętrowa konstrukcja jest już postawiona, ale w stanie surowym. Mieszkanie jest urządzone w parterowym budynku gospodarczym. Nie ma łazienki, ale w kranie na podwórku jest woda. Najważniejsze, że jest duży pokój z niskim stolikiem i matami do siedzenia i spania.
Rustam nas ugościł w tradycyjny uzbecki sposób. Mamy pod dostatkiem herbaty, ciastek, lepioszki i surówki. Wieczorem sąsiad Rustama (tez Rustam) przyrządził nam plov (dużo ryżu, trochę cebuli, pomidorów i wołowiny). W międzyczasie padło parę toastów: za znakomstwo, za drużbu, za nowo narodzonego wnuka Rustama.
Rustam był w armii na Węgrzech. Pokazał nam swój album z tamtych czasów, studencki album swojej zony i całą masę innych zdjęć. Odwdzięczyliśmy się robiąc pokaz zdjęć z naszych aparatów na telewizorze. Rozmowa, jak to zwykle bywa, trwała do późnej nocy.
Andidżan to duże i zatłoczone miasto. Na drogach ruch pieszych miesza się z setkami trąbiących mikrobusów marki daewoo damas. Poruszanie się w tym chaosie wymaga dużej uwagi i ciągłego rozglądania dookoła.
Kluczowymi punktami miasta są duże bazary: Jangi Bazar i Dżachon Bazar. Ten ostatni jest największym targiem w Uzbekistanie. W każdy czwartek i niedziele armia damasów przywozi tu tysiące mieszkańców na zakupy tanich wyrobów. Przebierać można we wszystkim: jedwabiu, porcelanie, meblach, lodówkach, elektronice, świeżych warzywach i owocach. Dużą popularnością cieszą się płyty DVD z filmami. Ich ceny są całkiem przystępne. Dwustronna płyta 9GB z zestawem 21 filmów z Sylwestrem Stallone kosztuje 1500 sum. Można tez kupić składanki z van Dammem, zestawy rosyjskich seriali mafijnych, a nawet bollywoodzkie wyciskacze łez.
U Rustama spędziliśmy 3 noce i w ten sposób nieco nagięliśmy reguły gościnności. Mimo to gospodarz nie robił nam żadnych wyrzutów i do ostatniej chwili częstował herbata. Był bardzo szczęśliwy ze mieszkaliśmy u niego; wręcz pęczniał z dumy, gdy sąsiedzi przychodzili spytać, co to za dziwne persony przyszły do niego w gości. Gdybyśmy chcieli, chyba moglibyśmy nocować u niego jeszcze dzisiaj. Jedyne koszty jakie ponieśliśmy sprowadzają się do zakupów na kolacje w ostatnie dwa dni.
Dzisiejszego noclegu jeszcze nie znaleźliśmy, ale jesteśmy umówieni ze studentem imieniem Nazir. Znając tutejsze realia, jest bardzo prawdopodobne, ze zostaniemy u jego rodziny do jutra.