W Minfengu znow dalismy sie poniesc ambicji i probowalismy lapac stopa do Qiemo. Dosc szybko zatrzymal nam sie chinski pick-up. Kierowca - mlody Chinczyk - fatalna angielszczyzna zaproponowal nam podwiezienie kilka kilometrow dalej. Skorzystalismy bez wahania. Gdy dojezdzalismy do jego domu, zaprosil nas na herbate. Nawet nie pomyslelismy, zeby odmowic. Na miejscu poznalismy jego rodzicow i oprocz zielonej herbaty dostalismy ogromnego, schlodzonego arbuza.
- Jestesmy dobrymi ludzmi - wyjaasnil nasz gospodarz. - Slyszeliscie o Falun Gong?
Coz, nazwa generalnie nie byla nam obca, ale trudno bylo nam przypisac ja do czegos konkretnego. Dopiero po dluzszej rozmowie (bardziej po chinsku, niz po angielsku) zaczelo nam bardziej switac. Skojarzylismy, ze chodzi o ruch religijny, ktorego uczestnicy swego czasu otwarcie protestowali przeciw polityce chinskich wladz. Od tamtej pory dzialaja tu nielegalnie i w ukryciu. Gdy spytalismy o ewentualne problemy wynikajace z przynaleznosci do Falun Gong, nasz Chinczyk z powaga przeciagnal sobie dlonia po gardle. Zaraz sie jednak rozpogodzil. "Dobrzy ludzie" - powtorzyl.
Troche pozniej na internecie wpisalem w Google "Falun Gong". Okazalo sie, ze strona z wynikami wyszukiwania nie moze byc wyswietlona. Ot, cenzura.
Jeszcze nie skonczylismy arbuza, a juz czekala na nas niespodzianka: mielismy jechac do sadu po nektarynki. Okazalo sie, ze rodzina posiada niedaleko kawalek pola obsadzony owocowymi drzewakmi. Wokol znajdowaly sie inne sady, a kazdy odgrodzony byl szerokim murem, ktory jednoczesnie sluzyl jako podest ulatwiajacy zrywanie owocow, jak i prowizoryczne zaczepienie dla folii pod szklarnie. W ciagu pol godziny nazrywalismy dwa kartony nektarynek, a rodzina wskazywala nam te najbardziej dojrzale. Pozniej dostalismy je w prezencie.
Chcielismy juz isc dalej lapac stopa, ale uslyszelismy propozycje podwiezienia do odleglego o 300 kilometrow Qiemo. 300 juanow za samochod wychodzilo tylko troche drozej niz autobus i z ledwoscia pokrywalo koszty paliwa w obie strony (litr benzyny to ok. 6 juanow). Dodalismy do tego koniecznosc stopowania w lejacym sie z nieba zarze i pustynie po drodze, i wyszlo nam, ze oplaca sie pojechac klimatyzowanym pick-upem. Przed wyjazdem dostalismy jeszcze pierogi z sosem sojowym i chili, nadziewane wieprzowina. Porcje byly tak duze, ze mielismy klopot z ich zjedzeniem.
W Qiemo moglismy sie przekonac o animozjach miedzy Ujgurami a Chinczykami. Gdy tylko nasz kierowca zaparkowal przed dworcem autobusowym, zostal natychmiast zablokowany przez samochod Ujgura. Nie przejal sie jednak tym zbytnio. Usmiechnal sie i powtorzyl:
Dobrzy ludzie.