Geoblog.pl    pablas    Podróże    Szlakiem jedwabiu i herbaty ku miastu białych nocy (w budowie)    Chińskie pociągi
Zwiń mapę
2009
30
cze

Chińskie pociągi

 
Chiny
Chiny, Xichang
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10897 km
 
Na stacji kolejowej w Xiningu przekonaliśmy się, że najlepszym sposobem na podróżowanie po Chinach są jednak pociągi. Za bilety w klasie ‘hard-sleeper’ (odpowiednik rosyjskiego plackarta, czyli proste kuszetki w wagonie bez zamykanych przedziałów) na liczącej ponad 1000 kilometrów trasie do Chengdu zapłaciliśmy prawie o 1/3 mniej niż za sypialny autobus na podobnym dystansie, a komfort podróży na 3-poziomowych leżankach był nieporównywalnie wyższy. Nie trzęsło, nie chybotało i nie brakowało miejsca na nogi.
Cóż nam jednak po komforcie, skoro atmosfera w wagonie znacznie odbiegała od tej w Transsibie. Tutaj każdy zajmował się sobą. Nie było żywiołowych rozmów ani wspólnej gry w szachy, tylko sterylna uprzejmość i obojętność. Większość pasażerów uznała, że czas podróży najlepiej przeznaczyć na sen lub słuchanie muzyki z słuchawek. Brr…
Mając świeżo w pamięci wydarzenia w autobusie, przezornie wybrałem najwyższą leżankę, do której nie sięgało już okno. Niestety, jednocześnie oznaczało to, że nie dociera tam powietrze. Zaduch był chyba większy niż w rosyjskim, nieklimatyzowanym plackarcie w upalny dzień. Ku naszemu zdziwieniu, powietrza zaczęło wkrótce brakować w całym pociągu, mimo iż okna były pootwierane na całą szerokość. Powód był prosty: na zewnątrz zrobiło się nieziemsko gorąco.
Wjechaliśmy bowiem do Kotliny Syczuańskiej, nazywanej często chińskim piecem. Letnie upały przekraczające 40 st.C są tu normą, a temperaturę podnosi dodatkowo monsunowa wilgoć i panujący w dużych miastach smog.
Na taką właśnie aurę trafiliśmy w Chengdu. Po wyjściu z pociągu poczuliśmy się wpierw jak na basenie (w powietrzu wyraźnie było czuć ciepłą wilgoć), a chwilę później jak w łaźni parowej (pot zaczął lać się z nas strumieniami). Na szczęście w zasięgu wzroku nie mieliśmy żadnego termometru. Na szczęście – bo gdybyśmy zobaczyli ile faktycznie jest stopni, zapewne spocilibyśmy się jeszcze bardziej.
Byliśmy w mieście słynącym z hodowli pand wielkich i sprzedaży wszelkich możliwych gadżetów z nimi związanych, lecz ani w głowie nam było oglądanie zamkniętych w klatkach zwierząt i kupowanie chińskiego badziewia z ich nadrukami. Chcieliśmy jak najszybciej wydostać się z tego dusznego piekła i pojechać gdzieś w góry. Niestety, mieliśmy pecha. Najpierw pojechaliśmy przez pół miasta na dworzec autobusowy tylko po to, by dowiedzieć się, że autobus w interesującym nas kierunku już odjechał, a później (z powrotem na dworcu kolejowym) usłyszeliśmy, że bilety na wieczorne pociągi są już wyprzedane. Z pomocą przyszedł nam chiński student, który pogadał w naszym imieniu z kasjerką i… kupił 3 miejsca stojące w wagonie klasy ‘hard-seat’.
Wcześniej byliśmy przekonani, że liczba miejsc w chińskich pociągach jest ściśle limitowana i kontrolowana tak, aby zawsze było wiadomo który pociąg przewozi ilu pasażerów. Okazało się jednak, że w wagonach najniższej klasy może jechać dodatkowo tylu podróżnych, ilu zmieści się w ciasnych przedsionkach i przejściach między wagonami. Często jest to ostatnia deska ratunku dla spóźnionych Chińczyków.
W naszym wagonie każda wolna przestrzeń była zapełniona pasażerami stojącymi lub siedzącymi na bagażach Szybko zorientowaliśmy się, że największym powodzeniem cieszą się zaciszne wnęki na bokach przedsionków i koło toalet. Niestety, wsiedliśmy za późno, by się do nich dostać, ulokowaliśmy się więc przy wejściu do części siedzącej. Za plecami mieliśmy stłoczonych Tybetańczyków, a przed sobą szeroki widok na wagonowe życie.
Atmosfera przypominała trochę tą z kolei rosyjskich i ukraińskich. Każdy z każdym rozmawiał, część grała w karty, inni popijali piwo i palili papierosy – krótko mówiąc, wagon żył i żywo interesował się tym, co dzieje się dookoła. A nami w szczególności. Nie wiem, czy widok turystów bez miejsc siedzących rzeczywiście jest tu aż tak niezwykły, w każdym razie czuliśmy się jak pandy w zoo.
Ledwo umościliśmy się w miarę wygodnie na plecakach i karimatach, a już musieliśmy wstać, by przepuścić wózek z napojami. Pchająca go kobieta torowała sobie drogę głośnym krzykiem i choć wydawało się, że gęsty tłum za nami stanowi barierę nie do przebycia, udało się jej przejechać. Parę minut za wózkiem z napojami jechał wózek z jedzeniem, a po nim – wózek z przekąskami i piwem. I tak w kółko, raz w jedną, raz w drugą stronę, w prawie regularnych odstępach czasu. 12-godzinna podróż nie zapowiadała się zbyt ciekawie.
Lecz ni stąd ni zowąd, gdzieś w połowie drogi przyszedł do nas kierownik pociągu. Z powątpiewaniem sprawdził nam bilety, po czym, nieco zbity z tropu, zaczął giąć się w dziwnych ukłonach i wskazywać gdzieś na tył pociągu. Nie rozumieliśmy nic. Na szczęście siedząca obok dziewczyna znała angielski i wszystko wytłumaczyła. Kierownik przepraszał, że wcześniej nas nie zauważył i zapraszał do wagonu restauracyjnego, gdzie jest mnóstwo miejsca. Takiej gościny nie zamierzaliśmy lekceważyć, wszak trochę snu przed dalszą podróżą było właśnie tym, czego potrzebowaliśmy. Resztę drogi spędziliśmy więc w opustoszałym „warsie”. Przy okazji postanowiliśmy jeździć już tylko ‘hard-seatami’. Może zawsze będziemy trafiać na tak uprzejmych kierowników pociągów.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
pablas
Paweł Błaszak
zwiedził 7% świata (14 państw)
Zasoby: 120 wpisów120 25 komentarzy25 158 zdjęć158 0 plików multimedialnych0