Geoblog.pl    pablas    Podróże    Szlakiem jedwabiu i herbaty ku miastu białych nocy (w budowie)    Droga do Shangri-La
Zwiń mapę
2009
02
lip

Droga do Shangri-La

 
Chiny
Chiny, Shangri-La
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11150 km
 
Shangri-La, mityczne miasto z powieści Jamesa Hiltona „Zaginiony horyzont”, miało leżeć gdzieś w niedostępnych chińskich górach, u podnóża szczytu w kształcie piramidy. Autor nigdy nie był w tych rejonach, a opis miasta stworzył na podstawie podróżniczych opowiadań i prasowych artykułów. Prawdopodobnie nie wiedział, że w północno-zachodnim Yunnanie jest kilka miejscowości mogących być Shangri-La.
Kilkanaście lat temu Chińczycy postanowili zrobić na tym biznes. Wybrano miasteczko Zhongdian, którego największą (i chyba jedyną) zaletą było położenie przy głównej trasie z Yunnanu do Tybetu i zmieniono jego nazwę właśnie na Shangri-La. Nikt nie przejmował się tym, że na ulicach można było częściej spotkać jaki niż ludzi. Zaczęto pompować miliony juanów w rozwój infrastruktury, przebudowano całe centrum i zachęcono mieszkańców do otwierania prywatnych pensjonatów. W ciągu paru lat powstał prężny ośrodek turystyczny przyciągający miłośników powieści Hiltona.
Dziś jest to średniej wielkości miasto z niebanalną (jak na Chiny) architekturą naśladującą tradycyjne tybetańskie budownictwo, mnóstwem hoteli i punktów gastronomicznych. Ulice są czyste i zadbane, a budynki wciąż lśnią nowością. Nie pasuje to zbytnio do roztaczanej wokół Shangri-La aury tajemnicy, lecz zdaje się, że nikomu to nie przeszkadza. W końcu liczy się zysk z przyjeżdżających turystów, a tym, według Chińczyków, powinien wystarczyć dobry hotel, malowniczy krajobraz i możliwość kupienia „Zaginionego horyzontu” na każdym rogu.
O ile dawne Zhongdian można polecić w zasadzie tylko wąskiej grupie pasjonatów, o tyle drogi do niego prowadzące dostarczą wrażeń każdemu. Szczególnie te boczne, rzadziej przemierzane ze względu na fatalny stan nawierzchni, przyprawiają o szybsze bicie serca, gdy wspinają się serpentynami na wysokie przełęcze i zjeżdżają w dół wąwozów po skalnych półkach niewiele szerszych od autobusu. Latem toną w mgłach i chmurach niesionych przez monsun sprawiając, że jazda nimi staje się fascynująca i niebezpieczna zarazem. Na ostrych zakrętach wystarczy jeden nieostrożny ruch kierownicą, by spaść w kilkudziesięciometrową przepaść. W takich warunkach nawet chińscy kierowcy ściągają nogę z gazu i jeszcze częściej niż zwykle używają klaksonu, by ostrzegać jadących z naprzeciwka.
Ruch nawet na bocznych drogach jest spory. Jeżdżą nimi mieszkańcy tybetańskich wiosek przycupniętych na stromych zboczach. Widok przysadzistych, kamienno-drewnianych domów wiszących wręcz nad przepaściami może budzić emocje nie mniejsze niż jazda po serpentynach. Wprost nie chce się wierzyć, że na ścianie wąwozu Tybetańczycy potrafią znaleźć wystarczająco dużo miejsca na postawienie fundamentów i zbudowanie domu, który oprze się częstym w tym rejonie trzęsieniom ziemi oraz błotnym lawinom, a także… tąpnięciom z okolicznych kopalń węgla.
Tutejsze góry obfitują w surowce, a węgiel jest jednym z najbardziej rozpowszechnionych. Niemal w każdej dolinie można dojrzeć wyloty szybów i sztolni wykutych w skalistych zboczach, lecz wydobycie jest raczej niewielkie, nastawione głównie na zaspokojenie lokalnych potrzeb niż na sprzedaż. Trudno z resztą wyobrazić sobie masowy transport urobku po wąskich i krętych drogach.
Z uwagi na obecność kopalń, krajobraz regionu można by nazwać przemysłowym, ale w rzeczywistości dookoła widać głównie bujną zieleń drzew i krzewów. Gąszcze bambusów, różaneczników i magnolii pokrywają wąwozy równym kobiercem, z rzadka tylko poprzecinanym ścieżkami. Nikt, może oprócz przypadkowych turystów, nie chodzi tutaj po górach. Niemal całe życie mieszkańców koncentruje się przy głównej drodze i tylko niewielkie poletka uprawne mogą leżeć nawet wiele kilometrów od wiosek, w zależności od tego, gdzie natura użyczyła skrawka w miarę płaskiej powierzchni.
Po drodze do Shangri-La po raz kolejny przekonaliśmy się, że warto omijać główne, turystyczne szlaki. Mieliśmy okazję przejechać przez wąwozy tylko nieco mniejsze (a za to bardziej dzikie) niż osławiony Wąwóz Skaczącego Tygrysa i z okien autobusu rzucić okiem na codzienne życie mieszkańców tybetańskich wiosek. Mogliśmy tylko żałować, że nie spędziliśmy tu kilku dni.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (2)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
pablas
Paweł Błaszak
zwiedził 7% świata (14 państw)
Zasoby: 120 wpisów120 25 komentarzy25 158 zdjęć158 0 plików multimedialnych0